Felieton 5 Apr 2018 | Redaktor
Jest między nami chemia. A co, może nie?

Doczesny świat ma swoje prawa, swoje zasady, które ciągle się modyfikują. Po co? Aby przekierowywać uwagę człowieka na antyprawdę. Oczywiście wiemy skąd taka inklinacja, taka paskudna odwrotność, która nieustannie próbuje wczepiać się mackami w ludzkie serca. To czyste zło.

W tym wszystkim, nam ludziom wydaje się, że mamy nad czymś władcze panowanie, że sami powodujemy nasz rozwój, który po prostu, nie wiedząc kiedy, sam w sobie staje się naszym bożkiem. Czujemy się zdeterminowani szeroko rozumianym rozwojem na wszystkich poziomach, musimy przeć w tzw. swoim etapie dojrzewania, czy wręcz z impetem go wyprzedzać! Tak! Oto my – szczęśliwi posiadacze rozumu, którzy wiemy, jak sobie to wszystko samemu zorganizować!

A tymczasem jest zupełnie odwrotnie! Jedyny nasz wybór to codzienna kapitulacja ze sobą samym, ale nie dla melancholii czy nirwany, które są diabelskim kłamstwem. Kapitulacja z siebie w relacjach z osobami. A może nie?

Światła od Boga są wewnętrzne, Sakramentalne (!), ale są i wyraźnie zewnętrzne, a najczęściej przychodzą od ludzi!

...

Pewna wolontariuszka (żona i mama) z ośrodka prowadzonego przez Siostry Albertynki, od lat pomagająca w jadłodajni, mówi mi o tym, jak bardzo ona jest szczęśliwa pośród bezdomnych. Tak… są oni często brudni… tak, są podpici… chorzy… agresywni… są też pogubieni, zapłakani… są po prostu… głodni.

Jest coś takiego jednak w nich, co się bardzo wyraźnie czuje, bo oni przychodząc po posiłek nie mają masek. Oni nie pokazują siebie jako udających, że nie potrzebują nic, że im wszystko wychodzi… Nie. Oni nas uczą jak być potrzebującym, bo choćbyśmy mieli piękne domy, my dokładnie wszyscy jesteśmy bezdomni. A co, może nie?

Wszyscy jesteśmy głodni i potrzebujący pomocy! Tylko ten, który ma świadomość, że sam potrzebuje pomocy, może pomagać! Tylko ten, który sam jest głodny, może karmić! Wystarczy pojechać w takie miejsce, porozmawiać, by poczuć sie prawdziwie wolnym, a prawdziwie być wolnym to znaczy być... głodnym. A co, może nie?

...

W dziecięcej przychodni onkologicznej, w poczekalni spotykają się zasmuceni rodzice. Pewna mama opowiada mi, jak jej córka od wielu lat powinna już nie żyć. Pytam, jak sobie z tym radzi i nie jestem zdziwiona, gdy mówi, że bez Boga to niemożliwe. Niepojęta wydaje się głębia uczuć tej kobiety. Ona uczy wielkiej tajemnicy cierpienia. Opowiada o tym, jak córeczkę swoją traciła już 3 razy i może stracić ją w każdej chwili, ale ma już w sobie ten spokój.

Pytam, czy możliwe jest więc być gotowym na śmierć swojego dziecka? Odpowiada mi, że nie! Nie jest możliwe być gotowym na coś takiego nigdy! Ale można być… pogodzonym!

Dopytuję, czy to możliwe nie być gotowym, będąc jednocześnie pogodzonym? Ona całym sercem i z uśmiechem przez łzy powiada, że tak! Oto Prawda objawiona od pięknego człowieka, Rozmowę naszą wspólnie kończyłyśmy zalane łzami, przy czym to właśnie jej łzy prorokowały dla mnie tajemnicę prawdziwej wolności! Łzy takiej matki są święte, a spotkanie z nią jest objawieniem. A co, może nie?

...

Pewna Kamilianka opowiada mi o swojej posłudze. Oddawszy życie Bogu, posługuje ciężką pracą pośród najciężej chorych, którymi nikt już się nie chce zajmować. Jednocześnie, gdy się zachwycam nią, ona ostro ucina mój zachwyt mówiąc: „Spokojnie! Ja wiem czym ja jestem przed moim Panem!”

Pytam, przy ilu ludziach była już w ich godzinie śmierci? Odpowiada z tym przepięknym, spokojnym uśmiechem, że przy dwudziestu trzech. Uśmiech tej młodziutkiej siostry daje życie, ona pozostawiając własne macierzyństwo, rodzi ludzi dla Nieba! Spotkać i słuchać takiego człowieka, który trwa przy samotnych umierających, to znaczy... czerpać ze zdrojów życia. A co, może nie?

...

Dawno temu trafiłam do Bukowca, do małego, drewnianego Kościółka na pogórzu Rożnowskim. Ksiądz, starszy człowiek zgodził się mnie wyspowiadać podczas mojej wędrówki. Musiałam chwilkę poczekać i wiem dlaczego, bo stojąc przy starym płocie mogłam zobaczyć fragment życia owego kapłana:

Oto podwórko, kilka kurek i on, lekko przygarbiony, prowadzący krówkę do obory. Poszliśmy do Kościółka, folklor zatarty pysznił się skromnością na drewnianych ścianach, wszystko cichutkie i naprawdę pokorne.

W międzyczasie przyszedł chłopak, może miał 20 lat. Upośledzony. Przyjęłam Komunię Świętą i poszłam do ławki. Wtedy ksiądz usiadł obok owego chłopca, który włączył jakieś kosmiczne dźwięki w jakimś starym keyboardzie, którym się bawił. Ksiądz ze spokojem przy nim po prostu był, przeglądając jakieś katolickie gazetki. To było całe życie na tej górze, oni dwaj, krowa, kurki i przez moment ja. Lasy i ten niesłychany spokój Boży, skromność chaty i pochmurne niebo, które błogosławiło temu miejscu... Nie trzeba zawsze szukać tego w Himalajach, bo Himalaje dla duszy są bliżej niż nam się wydaje! A co, może nie?

...

Niekiedy myślimy, że dbając o własny rozwój, musimy szukać nie wiadomo gdzie i nie wiadomo czego! A tymczasem mądrość Boga prowadzi nas sama! Oświeca nas w spotkaniach, słowach, widokach i współodczuwaniach! Tylko trzeba patrząc, widzieć, a słuchając, słyszeć! To jest możliwe mimo zgiełku i nieustannie wtłaczanej nam potrzeby parcia ku powykrzywianemu pragnieniu własnej doskonałości.

Tymczasem sprawy największe są obok nas. Najbliżej. Są nam dawane jako dary indywidualnie dla nas. W tym wszystkim bywa trud, a w tym trudzie piękno największe. Jest też prawdziwa radość, która pozwala się naprawdę śmiać się niekiedy nawet w samym centrum cierpienia.

...

Ostatnimi czasy miałam okazję towarzyszyć komuś bliskiemu na oddziale chemioterapii. To co tam zobaczyłam było niesłychaną dawką... życia. Ludzie, którzy się nie znają, pomagają sobie nawzajem. Jeden drugiemu wyjaśnia co i jak z tą chemią i jak po niej może być w domu.

Wysłuchałam kilku historii cierpienia od niby obcych ludzi, chłonąc właśnie od niczh życie, bo znów byli to ludzie bez masek.

Kto nie ma wewnętrznej zgody na to, że jest słaby, kto nie godzi się na to, że prawdziwie się boi, ten może nie usłyszeć prawdy, dobra i piekna na takim oddziale.

Niesamowita jest głebia tego piękna, trudna i powalająca mocą w słabości. Ta najsłabsza moc jest jedynie prawdziwą.

Wchodzę na jedną z sal: cztery dzielne panie leżą spokojnie rozmawiając… Pomiędzy niektórymi łóżkami ustawiono stojaki z kolorowymi cudami w woreczkach, spływającymi do wlewów dożylnych. Mama prosi: „Pójdź i kup mi gazetę”. Jadę więc znów z czwartego na parter, szczęśliwa, że mogę zrobić choć coś dla niej przyjemnego. Kupuję gazetę, kładę na łóżko, gazeta się rozwija, a na okładce jakaś parka i wieeelki napis: „Jest między nami chemia”.

Bo między nami, ludźmi zawsze jest chemia! A co, może nie?

Kasia Chrzan

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor