Ja się mogę zgodzić
Inne z kategorii
O Mszy papieża Piusa [VIDEO]
Komentarz do liturgii na XIV Niedzielę w ciągu roku
Ja się mogę zgodzić, że ludzie są różni, ja się mogę zgodzić, że nie zawsze rozumieją się członkowie tej samej rodziny, tej samej Ojczyzny, ja się mogę zgodzić, że ktoś na mnie patrzy jak na pawiana w kapeluszu i walonkach, bo i ja czasem spoglądam na kogoś jakby uciekł z buszu, a po drodze przebiegł przez garderobę cyrkową, ale ja się absolutnie, nigdy, za żadne skarby nie mogę zgodzić, że aktualność tekstów Młynarskiego ma ten sam wymiar, co w latach 70 lub 80.
Magda Umer napisała o premierze spektaklu w teatrze Ateneum, w którym brała udział i na którym podziwiała swojego mistrza. Bardzo mnie cieszy, że Wojciech Młynarski jest wciąż odczytywany, śpiewany, przypominany. To naprawdę wielki pieśniarz naszej powojennej rzeczywiści, to człowiek, który rzeczywiście potrafił z dystansem i mądrością pisać o trudnych latach komunizmu. Rozbawiał, rozśmieszał, wzruszał, uczył, pomagał płakać i cieszyć się. Mogłabym wiele pisać o Jego twórczości, ale może to zostawię na inny felieton.
Jednak czym innym było tamte „Przetrwamy”, czym innym był apel o niewycofywanie się inteligencji. Co innego słyszałam jako „dziecko Kolumba” wówczas, a co innego dziś.
To się nie da ZESTAWIĆ.
Bo nie można porównać czasów cenzury, inwigilacji, braku paszportu w szufladzie, posiadania pliku kartek na cukier i sól w portfelu z czasem, gdy i paszport mamy, i czytamy, co chcemy, oglądamy, co chcemy, chodzimy na jakie chcemy manifestacje i o swoich inicjatywach ustawodawczych możemy rozmawiać właściwie na pstryknięcie palcem z wybranym (!) przez siebie posłem (przynajmniej ja tak mam, bo ci których wybrałam, są dostępni na telefon, na Facebook, na mail). To naprawdę nie ta aktualizacja Młynarskiego. Gdybym miała się kierować swoimi preferencjami politycznymi, budzącymi się czasem (o zgrozo) niechęciami do odmiennych dla mnie opcji, to byłabym małym, głupim, krótkowzrocznym i niskim człowiekiem. Byłoby to trochę tak, jakby przestać czytać Rimbauda, bo prowadził niemoralne życie, nie doceniać Wyspiańskiego, bo umarł na syfilis, którego nie nabawił się przy montowaniu dekoracji do „Wesela”.
Nie można porównywać czasów rządów, na których wybór nie mieliśmy ŻADNEGO wpływu, z czasem demokratycznych wyborów ludzi, których można poznać. Nijak się ma szara rzeczywistość, w której stało się w kolejce po papier toaletowy, pastę do zębów, a smak pomarańczy był smakiem jakichś kamiennych kubańskich kul o kolorze zielonkawo-szarym.
A przecież nie o to chodzi, by siebie nawzajem obrażać, by strzelać młodzieżowe „fochy”, bo nie wygrał mój kandydat i moja partia. Nie w tym rzecz, by wyciągać jakieś trupy, lub przynajmniej kiedyś noszone suknie z szafy i wołać „oto właśnie najmodniejsze odzienie”.
Chodzi o coś, co zostaje na zawsze. A niewątpliwie na zawsze zostaną słowa „W mowie Miłosza, w mowie Skargi przetrwamy, przetrwamy, przetrwamy”. Chodzi o to, by pamiętać, że „Nie ma jak u Mamy”, że „Trudny dialog z kimś, kto wciąż Ci sra na łeb”.
Chodzi też o to, by być jak leszczyna, która zawsze się prostuje i by grać w zielone, klejąc połamane skrzydła… Tak, o to właśnie chodzi.
Beata Wróblewska