Siedemnaście lat od powrotu do domu...
„Każdy człowiek odczuwa w głębi duszy tęsknotę za domem, a prawdziwego znaczenia domu możemy doświadczyć jedynie wtedy, gdy znajdujemy się daleko od niego”. Tak zaczyna się jeden z rozdziałów książeczki Ks. Klausa Gambera „Reforma liturgii rzymskiej — organiczny rozwój czy destrukcja?”
Inne z kategorii
Wiara z rozumem. Zawsze razem, nigdy oddzielnie [WYWIAD, WIDEO]
Będąc polską lekarką... na misjach [WIDEO]
Możemy — jak sądzę — tę analogię „pociągnąć” dalej. Domem, który porzuciliśmy w poprzednim pokoleniu jest dawna łacińska liturgia, z wszystkimi jej słowami, gestami, melodiami i nawet zapachami. Tak, liturgia to doświadczenie angażujące wszystkie zmysły człowieka, bo nawet dotyk zaangażowany w takie czyny jak składanie rąk, trzymanie w dłoniach świecy, czy nawet ból kolan w wydłużającym się akcie adoracji. Powonienie wyczuwa wyraźny zapach kadzidła i spalanego wosku. Ucho nie zapomina łatwo gregoriańskiego śpiewu, choćby zainfekowana nowoczesnym ukąszeniem wola się go ze wszystkich sił wyrzekała. Wzrok wreszcie dostrzega to co nawet ateista uznać musi za przedstawienie „nie z tej ziemi”. Znany konwertyta z protestantyzmu o. Frederic Faber powiedział o dawnej Mszy św.: „Najpiękniejsza rzecz po tej stronie Nieba”.
Ksiądz Gamber, jak wielu innych tęsknił za domem. Za tym „miastem Pańskim i bramą na wschód wystawioną”. Bo i samo zwrócenie się ku wschodowi zostało z jakichś przyczyn przez reformatorów porzucone z lekkością i samozadowoleniem zwrócenia się ku „publiczności”, co miało być gestem zbliżenia i zrozumienia, a w praktyce zmieniło kapłana – ofiarnika w didżeja – prowadzącego…
I wtedy, na początku lat osiemdziesiątych, ks. Gamber napisał ten znamienny akapit: „Możemy jedynie modlić się i mieć nadzieję, że Kościół rzymski powróci do Tradycji i ponownie zezwoli na celebrację starożytnej, liczącej sobie ponad tysiąc lat liturgii Mszy. Dlaczego nie miałoby być możliwe posiadanie dwóch rytów, koegzystujących pokojowo, podobnie jak na Wschodzie, gdzie istnieje wiele różnych rytów liturgii”.
Słowa te przeczytał i wziął sobie do serca człowiek, który lata później miał zasiąść na Stolicy Piotrowej. Pisał o Gamberze, że to człowiek, „obdarzony przenikliwością prawdziwego proroka oraz odwagą prawdziwego świadka, protestował przeciwko temu fałszerstwu — a dizęki swej niawiarygodnie bogatej wiedzy, niestrudzenie ukazywał nam żywą pełnię prawdziwej liturgii”.
I dlatego jako Benedykt XVI wkrótce po objęciu papieskiego tronu pisał do biskupów, śląc im motu proprio „Summorum pontificum”, że „To, co dla poprzednich pokoleń było święte, również dla nas pozostaje święte i wielkie i nie może być nagle całkowicie zakazane lub, tym bardziej, uznane za szkodliwe”. Wbrew temu co próbowano później wmawiać, gest papieża Benedykta nie był żadnym kompromisem ani eksperymentem, ani ukłonem w stronę jakiejś małej grupki. Nie, napisano tam wyraźnie: dawne obrzędy Mszy zostają przywrócone „ze względu na ich czcigodność i starożytność” (n. 6), a długa tradycja liturgiczna, „ma być zachowana z należnym jej honorem” (tamże)
Ks. Gamber pisał te słowa w roku 1981, dziesięć lat po wprowadzonej w absolutystyczny sposób reformie liturgicznej Pawła VI. Miał czekać jeszcze ćwierć wieku na realizację swojego postulatu. Stało się to 7 lipca 2007 roku Pańskiego.
Dziś władza kościelna stara się „odwracać” Benedyktowe postanowienia. Jednak argumenty, które im towarzyszyły dotarły już do całego ludu Kościoła. A są to argumenty tak mocne, że nie da się z nimi dyskutować.
Michał Jędryka