„Czyż nie mówiłem ci...?” [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
fot. ilustracyjna, Pixabay
Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie. Ale z tych czterech najstraszliwsze wydaje się właśnie „powietrze”, czyli zaraza.
Inne z kategorii
Wojna ma jednak jakieś swoje jaśniejsze strony. Można się na niej wykazać bohaterstwem. Taki Wokulski pokazał, że można się na niej dorobić. A przede wszystkim można ją wygrać. Głód jest straszny, ale mobilizuje do jakiejś przedsiębiorczości, odnajdywania żywności, która przecież zawsze jakoś w ziemi się znajduje. Wszak pustelnicy nawet na pustyni czymś się jednak odżywiali. Ogień – jest bezwzględny, ale trwa krótko i gaśnie. Zaraza zaś jest cicha i zabija. Długo, bezlitośnie, konsekwentnie.
Jak się przekonujemy w ostatnich miesiącach, zabija nie tylko bezpośrednio, ale i pośrednio. Paraliżuje życie społeczne. Doprowadza do upadłości i w konsekwencji nędzy, nie tylko właścicieli przedsiębiorstw, ale ich pracowników, całe rodziny i społeczności. Zatrzymuje efektywne działanie edukacji i powoduje niespotykaną społeczną atomizację. Krępuje normalne działanie służby zdrowia, utrudniając dostęp do pomocy medycznej tym, którzy go potrzebują.
Pycha niszczy prawdę
Skąd się wzięła? Czy zaplanował ją ludzki umysł? Czy wyprodukował wirusa jakiś szalony biolog lub zespół cynicznych naukowców, na czyjeś zlecenie? Czy też ślepe siły ewolucji mocą jakiejś koniecznej determinacji (a może czystego przypadku?) doprowadziły nas do dzisiejszego punktu? Tego wszystkiego nie wiemy i prawdopodobnie nigdy wiedzieć nie będziemy. Nie tylko dlatego, że nauka ludzka jest za słaba, by to wyjaśnić, ale dlatego, że ludzka pycha zniszczyła prawdę jako bezwzględną wartość będącą punktem odniesienia. Diabelska pokusa przeciwstawiła prawdzie różne narracje. Gdy Hitler pisał w „Mein Kampf”, że należy powtarzać twierdzenie tysiąc razy, by wszyscy je uznali za prawdziwe, to współczesny świat poszedł jeszcze dalej – powtarza miliony twierdzeń po tysiące razy, by nikt nie był w stanie już niczego uznać za prawdziwe. Gdziekolwiek ktoś coś uczciwie zbada i o tym opowie, tam wszędzie znajdzie się taki, który mu głośno zaprzeczy, przeciwstawi mu inną narrację, stosując wypróbowany sposób kłamców, opisany przez polskiego filozofa Józefa Marię Bocheńskiego: „tak czynią nieraz przede wszystkim nowocześni politycy i ideologowie. Używają, mniej lub bardziej świadomie wypróbowanego sposobu przekonywania: powtarzać twierdzenie z wielką stanowczością, a bez żadnego uzasadnienia. Bodaj większość współczesnych, przynajmniej w Europie, daje się w ten sposób przekonać…”
Jesteśmy w ręku Boga
W tym stanie rzeczy możemy i powinniśmy pytać o Boga. Dlaczego to na nas przyszło? Czyż Bóg ma coś z tym wspólnego? Czy Jego decyzją zostaliśmy porażeni? Czy też ślepych sił natury, nad którymi nikt nie panuje? Czy wydani zostaliśmy na pastwę demonów? Czy może raczej cynicznych graczy rodzaju ludzkiego?
Niezależnie od tego, skąd się wzięła owa zaraza w porządku przyrody, jedno jest pewne i nie wolno nam o tym zapomnieć. „Nie ma przypadków, są tylko znaki”, mawiał jeden z warszawskich kapłanów starej daty. I miał rację. Bowiem – jak już wielokrotnie przypomnieliśmy – zbawienna w tej sprawie prawda zapisana została w Katechizmie. „Bóg troszczy się o świat i wszystkie rzeczy, które zostały przez Niego stworzone na świecie. Bóg zachowuje te rzeczy i kieruje nimi za sprawą swej nieskończonej dobroci i mądrości. Na świecie nie dokonuje się nic bez woli albo bez dopuszczenia Bożego” (Katechizm św. Piusa X, 10). Podobnie choć mniej klarownie, prawda ta jest wyłożona w Katechizmie Kościoła Katolickiego wydanym za czasów Jana Pawła II. „I nawet wszystkie wasze włosy na głowie są policzone. Więc się nie bójcie” (Mt 11, 30 n).
Jest rzeczą ciekawą, ale zarazem przerażającą, jak bardzo ta jasna formuła o Bożej Opatrzności jest od nas odsuwana. Nie chcemy przyznać, że Bóg dopuścił tę sytuację i że uczynił to w jakimś celu. Wolimy nawet raczej zaprzeczyć istnieniu zarazy, uznać ją za wymysł i spisek bogaczy w celu przejęcia rządów nad światem, niż przyznać, że jesteśmy właśnie w ręku Boga.
Śmierć to obraz grzechu
Jestem przekonany, że właśnie tego On od nas ludzi oczekuje, bo zbyt uwierzyliśmy w swoją potęgę, w swoją niezależność, w swoją… wolność. Uwierzyliśmy, że jesteśmy panami własnego losu. A nie jesteśmy. Że potrafimy być dobrymi sami z siebie, bez Boga. A nie potrafimy. Ksiądz prymas Wojciech Polak był uprzejmy powiedzieć kilka miesięcy temu, że zaraza na pewno nie jest Bożą karą. Nie wiem, skąd Ksiądz Prymas tę wiedzę czerpie, ale wiem, że Pan Jezus powiedział kiedyś słowa zadziwiające. „Czy myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża w Siloam, byli większymi winowajcami niż wszyscy ludzie mieszkający w Jeruzalem? Oświadczam wam, że nie, ale jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” (Łk 13, 4 nn). Wstrząsnęło? Chyba nie, bo kościołach tę ewangelię czytają, a też nie wstrząsa. Jezus ma tu na myśli, mówiąc „zginiecie” wpadnięcie w sidła grzechu. W Biblii powiem śmierć jest obrazem grzechu.
Jaka więc jest nadzieja? Jest nią wytrwałość. „Kto jednak wytrwa do końca, będzie zbawiony”. Jest nią wiara „Czyż nie mówiłem ci, że jeśli będziesz mieć wiarę, ujrzysz chwałę Bożą?”. Ujrzymy ją, choć może niektórzy, tak, jak święty Maksymilian, dopiero u kresu ziemskiej wędrówki.
Maksymilian Powęski