Inne 31 Oct 2020 | Redaktor
Ks. Pastorczyk: LEKCJA UWODZENIA...

W mniej lub bardziej wyszukanych słowach swoją powołaniową przygodę nakreślić może każdy, kto choć raz dotknięty został spojrzeniem Boga.

Jezus zaczął wskazywać swoim uczniom na to, że musi udać się do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: «Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie». Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: «Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku». Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi i wtedy odda każdemu według jego postępowania».

 

Przypomniałem sobie scenę mojego powołania... Jak małe dziecko, z uwagą i bez reszty, zasłuchany w Boga. To była krótka noc, choć trwała tyle, co każda inna... Owego czasu Chrystus stanął w drzwiach, jak tatuś wracający z dalekiej podróży. Usiadłem Mu na kolanach i słuchałem każdego słowa. Kiedyś od mamy słyszałem o odległym kraju, do którego wyjechał w poszukiwaniu chleba, ale teraz wrócił i mówił mi, jak tam jest... Mówił o kraju, w którym słońce nigdy nie zachodzi, o królestwie swego Ojca. W tamtym czasie wydawało mi się, że nie zmyślał - był nad wyraz autentyczny... Wyzwalał we mnie ukryte marzenia, o których nikomu jeszcze nie mówiłem. Uwiódł mnie, a ja pozwoliłem się uwieść (por. Jr 20,7).

W mniej lub bardziej wyszukanych słowach swoją powołaniową przygodę nakreślić może każdy, kto choć raz dotknięty został spojrzeniem Boga. W tamtym czasie wszystko wydawało się łatwe... Wspólnie określiliśmy cel, wyjrzeliśmy przez okno, aby zobaczyć szlak wiodący nas na sam wierzchołek ośnieżonego szczytu, z którego zobaczyć można dolinę mlekiem i miodem płynącą. Zapewniał, że nie potrzebujemy żadnego ekwipunku, bo przecież wart jest robotnik swej strawy (por. Łk 10,7). Uwiódł mnie, a ja pozwoliłem się uwieść (por. Jr 20,7).

Wyruszyliśmy..., a po drodze padały do mojego serca dokładnie te same ziarna słów, które wypowiadał owej pamiętnej nocy. Były takie same, choć padały o wiele głębiej... Od czasu do czasu o coś mnie zapytał, a ja bez wahania odpowiadałem:

 Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego (Mt 16,16).

Aż do dnia, w którym powiedział mi, że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie (Mt 16,21). Okłamał mnie, a ja pozwoliłem się zwieść!

Nie mogłem dłużej czekać, musiałem działać..., pozwoliłem sobie Go wyprzedzić, by mieć pewność, że doliny mlekiem i miodem płynącej na pewno nie przegapię. Zatrzymałem się, lecz On okazywał, jakoby miał iść dalej (Łk 24,28). Przymusiłem Go, by został, lecz wtedy usłyszałem:

 Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą! (Mt 16,23).

Wtedy zacząłem Mu przypominać o obietnicach, które złożył mi owej pamiętnej nocy... Nie wyparł się..., lecz zapytał:

­­− Czy nie o tym szlaku i nie o tej górze rozmawialiśmy wspólnie, gdy siedzieliśmy przy oknie? Spuszczając głowę, wiedząc, że ma rację, odpowiedziałem ze złością:

− Spodziewałem się czegoś innego!

On jednak w nawiązaniu do przypowieści o robotnikach w winnicy odparł:

− Czy nie o denara umówiłeś się ze mną? (Mt 20,13).

Odpowiedziałem:

− O denara, ale..., ale...

Czas postoju zmierzał ku końcowi, a ja ciągle wspominałem pierwotną słodycz, o której myślałem, że trwać będzie w nieskończoność. Istotnie, przeżywałem kryzys swego powołania... Głęboko w sercu pytałem samego siebie: dlaczego tak mocno Mu zawierzyłem, czym mnie uwiódł, a raczej zwiódł, że oddałem Mu swoje życie?! Rozżalony uświadomiłem sobie, że przeżywam kryzys z powodu nadmiaru zaufania, którym Go obdarzyłem. Może, gdybym to olał, gdybym tak mocno się nie zaangażował, może wtedy nie cierpiałbym tak mocno?!

− Idziesz? - zapytał.

− ..............................

Nie odpowiedziałem..., wstałem....

Zrozumiałem, że płonę, że jestem płonącą głownią, żagwią oczyszczającą swym żarem to, co nieczyste..., zupełnie tak, jak złotnik przetapiający złoto w tyglu (por. Mdr 3,6). Zrozumiałem, że nie potrafię już przed tym uciec, a jeślibym nawet umiał, to bez tej osłabiającej moje ciało gorączki, umarłbym z wychłodzenia.

Ocknąłem się... Wokoło nie było nikogo... Odwróciłem się i zobaczyłem Go zmierzającego w kierunku Jerozolimy - miasta położonego na górze.

Zawołałem:

− Zaczekaj!

 

Ks. Adam Pastorczyk

 

Przedruk za prefeto.pl

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor