Pamiętajmy o Doktorze Anielskim!
Św. Tomasza z Akwinu według zreformowanego kalendarza wspominamy 28 stycznia. Warto o nim pamiętać również 7 marca, kiedy przypadało jego święto w kalendarzu dawnym, bo ten dzień jest rocznicą jego śmierci. Za dwa lata wypadnie okrągła, 750 rocznica jego śmierci.
Inne z kategorii
Ocalmy pamięć bohatera – apel o godne miejsce spoczynku majora Garczyńskiego!
Stary Polak — wspomnienia o ś. p. księdzu Romanie Kneblewskim
Kościół przez wieki sławił mądrość. Nie tylko tę nadprzyrodzoną, która rodzi się w nas dzięki łasce i za sprawą modlitwy oraz kontemplacji prawd wiary. Sławił także mądrość przyrodzoną, powiedzielibyśmy świecką, będącą domeną i pragnieniem filozofów. Czynił to za swoim wielkim Doktorem – św. Tomaszem z Akwinu, który w mądrości przyrodzonej widział trudną do przecenienia pomoc w dążeniu do zrozumienia prawd wiecznych. Twierdził nawet, i to z całą stanowczością, że błąd w poznaniu rzeczy stworzonych prowadzi do błędu w wiedzy o Bogu i umysły ludzkie od Boga odwodzi. W swoich poglądach nie był Akwinata odosobniony. Chrześcijańskie średniowiecze traktowało filozofię jako „służebnicę teologii”, a rzetelne studium filozoficzne było niezbędnym przygotowaniem do zgłębienia wiedzy teologicznej.
Taki stan nie był obcy religii katolickiej mniej więcej do końca XIX wieku. Na przełomie wieków w teologii zaczęto koncentrować się na pozycjach subiektywistycznych i przesadnie akcentować przeżycie religijne. Dziś w formacji seminaryjnej kapłanów często stawia się na pobożność kosztem formacji intelektualnej tak, jakby pobożność wykluczała wykształcenie i mądrość. W konsekwencji teologia przestała być ukoronowaniem ludzkiej wiedzy. Przerodziła się powoli w służkę pogrążonego w egzystencjalnych bólach człowieka. Wielu jest katolików (także kapłanów), którym wydaje się, że największą przysługę oddają religii i czci Pana Boga, jeśli z pogardą odżegnują się od wszelkiej nauki, a w szczególności od filozofii. Dla nich wiara nie zaczyna się tam, gdzie kończy się samodzielna wędrówka rozumu – jest raczej sprawą intuicji czy specjalnego uczucia albo tajemniczego wewnętrznego doświadczenia. Człowiekowi do tego, aby był wierzący i pobożny, rozum nie jest potrzebny, a nawet może mu zaszkodzić – twierdzą. Rozumu i wiary nie można ze sobą pogodzić – prawdy rozumu są zagrożeniem dla wiary, a ona sama jest sprzeczna z prawdami rozumu. Tego rodzaju poglądy nie są obce znacznej części katolickiego społeczeństwa. Dotyczy to nie tylko tzw. szerokich kół, lecz także ludzi wykształconych. Konsekwencje praktyczne takich przekonań są opłakane. W działalności duszpasterskiej niemal całkowicie zrezygnowano z przekazywania prawdy, a skoncentrowano się na budzeniu przekonań, wywoływaniu przeżyć czy zachęcaniu do doświadczania sacrum. Innymi słowy, w katechezie pomija się rozumność człowieka, jego refleksyjność, bezcenną zdolność zdziwienia i naturalne pragnienie zrozumienia. Kładzie się nacisk na emocje, intuicję, przeżycia. Prowadzi to do całkowitej subiektywizacji wiary, a w końcu do odrzucenia Kościoła. Wierni, przekonywani, że Boga spotyka się przede wszystkim w najgłębszych zakamarkach duszy dochodzą do przekonania, że Kościół nie jest im potrzebny, dlatego albo z niego odchodzą, albo go „prywatyzują”. Prawdy, które Kościół podaje do wierzenia, traktują wybiórczo i nie do wszystkich się stosują. Tłumaczą, że dzięki swoim głębokim przeżyciom lepiej niż sam Papież wiedzą, jak postępować, a nawet gdyby byli w błędzie to i tak „kochający Jezus” im wybaczy. Chociaż zasadniczo kategoria „błędu” dla nich nie istnieje – każdy ma swoją prawdę i swojego Boga we własnym sercu nosi. Dlatego są gorącymi zwolennikami ekumenizmu za wszelką cenę, są bowiem przekonani, że nie ma znaczenia, czy jest się katolikiem, protestantem czy prawosławnym. Swoim ekumenicznym zapałem ogarniają nawet wyznania niechrześcijańskie, szczególnie te o wschodniej proweniencji.
Bywa też inaczej – nie każdy ma na tyle bogate życie emocjonalne, by był zdolny do głębokich przeżyć religijnych. „Gdy nie doświadcza Boga w swoim wnętrzu”, wówczas traci wiarę w Niego albo staje się ateistą.
Traktowanie religii i wiary jako dziedziny, w której najwięcej do powiedzenia ma intuicja i spontaniczne przeżycie, do takich konsekwencji musi prowadzić. Św. Piotr Apostoł natomiast napomina wyznawców Jezusa Chrystusa, by byli zawsze gotowi do obrony i uzasadnienia wiary (por. 1 P III, 15). Nie można tego uczynić nie odwołując się do rozumu. Poprzestawanie na przeżyciu i intuicji nic nie da – nie wyjdą one nigdy poza nasze wnętrze, ich treści nie jesteśmy w stanie przekazać. „Credo ut intelligam, intelligam ut credo” – wierzę, aby rozumieć, rozumiem, aby lepiej wierzyć. Jakże ożywcze byłoby to, zrodzone u początków scholastyki adagium, gdyby zaszczepić je w umysłach dziś żyjących wiernych. I jakże owocne byłoby uświadomienie zapomnianej prawdy o ludzkim rozumie – że jest on ukoronowaniem stworzonej przez Boga natury. Przez rozum – mówi św. Augustyn – jesteśmy podobni samemu Stwórcy. Czyżby rzeczywiście ten najdoskonalszy w naturze twór był niepotrzebny, wręcz przeszkadzający w zmierzaniu ku Bogu? Tradycja Kościoła katolickiego mówi, że prawdziwa mądrość tego świata jest doskonałym fundamentem dla wznoszenia gmachu wiary, jest praeambula fidei – przedsionkiem wiary. Co to znaczy „prawdziwa mądrość”? Wyraża się ona w odkryciu przygodności istnienia wszystkich rzeczy: to co istnieje nie musi istnieć, oraz w dostrzeżeniu ciągłej otwartości życia każdego z ludzi. Otwartość to nic innego jak doskonałe znane każdemu z nas pragnienie dobra, szczęścia, którego nic na ziemi nie jest w stanie zaspokoić. Z pewnością nie było ono 2 obce św. Augustynowi, kiedy zapisał to słynne zdanie: „Stworzyłeś nas ku sobie Panie i niespokojne nasze serce, póki nie spocznie w Tobie”. Jakby naprzeciw tym potocznym doświadczeniom wychodzi religia, która ukazuje prawdę o Bogu Stwórcy i Najwyższym Dobru. To potoczne doświadczenie przygodności i otwartości ludzkiego życia, poddane odpowiedniej dyscyplinie, usystematyzowane i za pomocą odpowiednich metod pogłębione oraz uprawomocnione staje się filozofią. Z powszechnego, dostępnego dla wszystkich doświadczenia rodzi się więc filozofia, która była niegdyś uznawana za służebnicę teologii, nieocenioną pomoc w teologicznych dociekaniach. Dziś teologia nie chce już tej służebnicy. Zamiast tego woli korzystać z niewiele o świecie mówiących systemów filozoficznych Kanta czy Hegla. Chętnie również odwołuje się do tzw. filozofii spotkania, w której snuje się zabawne rozważania o „oku wpatrzonym w Drugiego”.
Mądrość Kościół zawsze mocno cenił. Św. Tomasz, który jest w Kodeksie Prawa Kanonicznego wymieniany jako wzór, jako ten, za którym „alumni winni się nauczyć wnikać w tajemnice zbawienia” (KPK 252, par. 3) na takiej właśnie mądrości oparł swoje słynne „quinquae viae” – pięć dróg, po których krocząc umysł ludzki dochodzi do afirmacji Boga. Jako zasadniczy trzon owych „dróg” zastosował Akwinata nie podmiotowe głębie świadomości ani nie tajemnicze przeżycie sacrum, lecz zwyczajne ludzkie doświadczenie: coś istnieje, chociaż wcale nie musi istnieć; dlaczego więc istnieje? Potężny nurt filozofii – reprezentowany przez Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu – na tym doświadczeniu i na szukaniu odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” wyrósł. A doprowadza to doświadczenie do stwierdzenia istnienia Stworzyciela – Istnienia Samoistnego, Pełni Istnienia będącego źródłem istnienia wszystkich bytów. Starotestamentowe imię Boga – „Ego Sum Qui Sum”, (jestem, który jestem), objawione Mojżeszowi wyraża to, co rozum ludzki jest w stanie odkryć w filozoficznej refleksji. Warunkiem osiągnięcia takiego punktu dojścia jest zwrócenie się ku światu, ku bogactwu rzeczywistości. Według pięknej tradycji chrześcijańskiej świat to księga, w której czytający odkrywa Boga. Jednak na to, aby umieć ją czytać potrzebna jest zdolność kontemplacji, filozoficznej refleksji. Refleksja ta daje taką wiedzę o rzeczach, jakiej żadne nauki dać nie mogą i doprowadza do uznania istnienia pełni Prawdy, Dobra, Piękna – do uznania istnienia Boga samego. Na takim gruncie z pewnością łatwiej i pewniej zakorzeniają się prawdy Objawienia. Oczywiście przez filozofię nikt się nie zbawia i nie chodzi o to, by z ambony głosić filozoficzne wykłady. Ale z pewnością byłoby dobrze, gdyby osoby w sposób szczególny odpowiedzialne za głoszenie słowa Bożego miały gruntowne, filozoficzne wykształcenie i potrafiły nie tylko „wierzyć szukając zrozumienia”, ale także przekazać przemyślaną treść Objawienia w języku katechezy.
Arkadiusz Robaczewski
(Centrum Kultury i Tradycji, Wiedeń 1683)