Felieton 1 Feb 2019 | Redaktor
Gdy człowiek spotyka człowieka w… szkole. Bydgoska 12-stka

Temat szkolnictwa jest nieprzepastny. Można by o plusach i minusach całego systemu mówić nieskończenie. Jest pewna szkoła w Bydgoszczy, która potrafi zachwycić. Czym?

Chodzi o szkołę nr 12 mieszczącą się przy ul. Kcyńskiej w naszym mieście. A jest to szkoła integracyjna. Gdy się wchodzi na jej korytarze, ma się wrażenie, że czas się cofnął. Budynek zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz wygląda bardzo biednie. Obdarte tynki, zagrzybione ściany sali gimnastycznej, szatnia niczym bunkier, a przy niej korytarze z gabinetami pedagogicznymi do indywidualnej pracy z uczniami potrzebującymi szczegółowej opieki. Niektóre z tych piwnicznych salek nie mają okien. To pokrótce. Remont się właśnie rozpoczął. W 2019 roku…

Na tych ponuro wyglądających korytarzach jest mnóstwo pucharów, dyplomów i… kilka cytatów, takich jak te:

„Wymagajcie od siebie, choćby inni od Was nie wymagali” Jan Paweł II

„Jedyne, co stoi między Tobą, a Twoim celem, to te bzdury, które sobie mówisz, że nie dasz rady”

"Przyszłość należy do tych, którzy wierzą w swoje marzenia.”

i in.

W szkole jest też przeddzwonek, czyli wybrzmiewającą krótka melodyjka, informująca, że za chwile zacznie się przerwa, albo lekcja. Dzwonek właściwy słychać i… tez jest to po prostu miła melodia. Na korytarzach pojawiają się dzieci i młodzież. Część z nich jest niepełnosprawna. Uczniowie pomagają sobie nawzajem. Ale czy to nie jakiś słodki obrazek życzeniowy? Otóż nie. Nie tutaj.

Od pierwszej klasy szkoły podstawowej dzieci przebywają razem każdego dnia. Zdrowe z chorymi. Jest wielka dbałość o niesienie pomocy, ale dzieciom nie trzeba tego tłumaczyć. Widać, że dokładnie wszystkie poznają w naturalny sposób, prawdę o człowieku, to znaczy taką, że dokładnie każdy z nas jest słaby i do swoich słabości ma prawo. Dzieci niepełnosprawne, tak samo jak niepełnosprawni dorośli, mają wielką misję do spełnienia dla całego społeczeństwa i to dokładnie na całym świecie. Po przez to, że niepełnosprawności nie da się ukrywać, że pokonuje się każdego dnia życiowy trud, pokazują ludziom zdrowym, że z ich słabościami, których często nie widać jest dokładnie tak samo. To znaczy, że się je po prostu pokonuje i wzajemnie sobie w nich pomaga.

Uczenie dzieci niezależności to ślepa uliczka, bo niezależność można pomylić z wolnością. Wolność nie polega na tym, że człowiek nikogo nie potrzebuje, ale na tym, że w wolny sposób wybieramy bycie razem, a pierwszym krokiem jest to, że potrzebujemy siebie nawzajem. To czego nie masz ty, mam ja, a to czego nie mam ja, masz ty. Mamy to dla siebie nawzajem. I rzeczywiście w praktyce widać to w szkole nr 12.

Na przykład, gdy pewne dziecko z młodszej klasy miało problem z dojściem do szkoły, a problem ten był na tyle duży, że wymagał pomocy innych osób, znalazł się pewien chłopiec z gimnazjum, który zaoferował pomoc. Mimo, że plan lekcji nie pasował, starszy kolega wstał dużo wcześniej, by młodsze dziecko doprowadzić do szkoły na wesoło. Gdy rodzice zaproponowali, że o tym poinformują nauczyciela, bo jest przecież system punktów za takie pomaganie, gimnazjalista stanowczo zareagował, mówiąc że tego sobie nie życzy, bo nie robi tego dla żadnych punktów.

To jeden z wielu przykładów, jak współprzebywanie dzieci pełnosprawnych z niepełnosprawnymi po prostu wychowuje. Kadra szkolna 12-stki jest mocno nastawiona na dobro dzieci w tym sensie, że pośród wymogów edukacyjnych, które są normalnością w szkole, mocno czuwa nad zachowaniem uczniów i nad kontaktem z rodzicami. Nauczyciele po prostu bardzo się przejmują uczniem indywidualnie, potrafią zadziałać niestandardowo, gdy trzeba oczywiście, a wszystko odbywa się za zgodą rodziców. Bo w pracy z dziećmi trzeba mieć po prostu ogromną wyobraźnię i empatię. Niestety w szkołach nieintegracyjnych wydaje się to ogromnie trudne, ponieważ kadra jednak jest niewystarczająca. Ciężko w licznej klasie wyłapać co dzieje się z danym uczniem. Nie ma na wiele spraw czasu. Fizycznie wydaje się to być często niemożliwe. A jak w 12?

W gabinecie dyrektorskim słychać wypowiadane imiona uczniów, bo tu się je pamięta. Każdy jest indywidualnie znany i może liczyć na spokojną rozmowę z nauczycielem, to samo dotyczy rodziców. Są pedagodzy, którzy wchodzą na lekcje, obserwują i pomagają konkretnymi poradami w problemach, zarówno uczniom, jak i rodzicom. Są psychologowie, w gabinecie w którym panuje klimat rodzinny, bo rodzice dzielą się tu kłopotami wychowawczymi, które mają. Jest realne wsparcie.

Sytuacje trudnych niekiedy relacji między uczniami są tu po prostu zauważane i od razu wdraża się działanie zapobiegawcze. Szukanie rozwiązań konkretnych i najszybciej jak się da jest widoczne w społeczności szkolnej. Dlaczego? Bo jest to możliwe, jeśli nad uczniami czuwa tak duża liczba pedagogów. Na lekcjach jest ich po dwóch, a niekiedy po trzech. Takie są wymogi szkoły integracyjnej, a i liczba uczniów jest nieco mniejsza. Jeśli rodzi się jakiś problem między uczniami, a to jest normalność życia szkolnego, jest on szybko wyłapywany. We współpracy z rodzicami, ze szczerością stara się go rozwiązać najlepiej jak można.

A więc możliwość obecności większej ilości doświadczonych pedagogicznie dorosłych pośród uczniów przynosi naprawdę wspaniały efekt.

W zwykłych szkołach jest to o wiele trudniejsze. Tajemnice bywają szczelnym murem oddalone od kadry. Gdyby tak nie było, nie mielibyśmy tylu alarmujących wieści o tzw. przemocy uczniowskiej. Znane są przypadki, gdy prześladowane przez grupy uczniów dziecko, po prostu odchodzi z danej szkoły. Rodzice zatem nie widzą realnych rozwiązań. Coś zatem nie działa. Ale jakie mogą być tego konsekwencje dalekosiężne? Musimy jasno zobaczyć: dziecko – ofiara prześladowań uczy się, że w instytucji nie można się obronić, że w społeczeństwie trzeba się ratować ucieczką. Ci, którzy nękali natomiast uczą się, że oprócz nagannych z zachowania, to oni zostają w szkole, bo są grupą, a zatem wystarczy, że jest ich więcej a można kogoś nękać. Właściwie w takich sytuacjach w pewien sposób każde dziecko jest ofiarą...

Może myślimy sobie, że zawsze bywały takie grupki i tzw. słabsi. Otóż jeśli się miało okazję poznać jakimi wiadomościami na messengerze potrafią nękać jedni drugich w wieku niewiele ponad 10 lat, to ma się całkiem inny obraz realizmu takich działań. Po prostu rodzice wędrują z tym na policję, a więc mogą sobie Państwo wyobrazić jakiego typu są to treści – przypomnijmy: od dzieci do dzieci!

W szkole nr 12 oceny są ważne, osiągnięcia i owszem, ale tam się usłyszy odważną radę od nauczyciela, np. że "na razie jak będą słabsze oceny to nie szkodzi, najważniejsze teraz, to skupić się na rozwiązaniu problemów osobistych dziecka". Nikt nie pogania i nie stosuje presji w tym temacie, ale otrzymuje się konkretne wskazówki, co robić, gdy dzieje się to, czy tamto z dziećmi. Są pytania o to jak się dziecko czuje, nauczyciele wyłapują nawet niewielkie zmiany nastrojów, niepokoją się z troską, bo mają możliwość (sic!) zauważania wielu rzeczy, jest ich po prostu więcej. Widać dużą współpracę między nimi, ale też zaufanie w zdrowy rozsądek rodziców. Tu się nie przejmuje odpowiedzialności za rodziców, ale pomaga się, wskazując konkretne rozwiązania, bo po prostu jest czas na poznanie spraw, jest na to czas i jest na to szczera chęć.

Atmosfera rodzinności daje się odczuć w różnych przestrzeniach szkoły nr 12. Gdy schodzi się do wąskich piwnic, gdzie są szatnie, zawsze spotyka się tam pewną cudowną panią – to pani szatniarka. Serce musi mieć wielkie, bo zauważa dzieci i gdy są czasem smutne, pociesza z uśmiechem i jest w taki ciepły i szczery sposób zainteresowana dziecięcym smutkiem i radością. Dyskretnie jak anioł, Ze spokojem i nie nachalnie, tylko ze swoją autentyczną delikatnością, pyta: "A co to się dziś stało, że taka jesteś smutna?". Wcale się nie czuje wizualnej obskurności korytarza, bo codziennie odbywa się tam spotkanie człowieka z człowiekiem. Prawdziwe.

Gdy maszeruje po korytarzu 12 energiczna pani pielęgniarka, uczniowie zaczepiają ja żeby zagadać. Wygląda to tak, jakby w tej szkole pracowała ich własna ciocia. Uczniowie śmieją się z nią, a ona też jest po prostu nimi zainteresowana. To bezcenne.

Miejsce tworzą ludzie. Na pewno wszyscy się cieszą, że remont w końcu mógł się zacząć. Jednak sercem tej szkoły są po prostu… serca. To się czuje, od szatni, aż po strych. Czy nie byłoby rozsądne, gdyby każda szkoła podstawowa była po prostu integracyjna? Żeby człowiek od małego miał możliwość spotykania człowieka, współodkrywania wzajemnego zarówno swojej siły jak i swoich słabości? Wzajemnego, naturalnego pomagania sobie? Czy to w ogóle jest możliwe? A dlaczego miałoby nie być, skoro tak dobrze działa?

Katarzyna Chrzan

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor